czwartek, 28 maja 2015

"Grześ 1653m n.p.m- Rakoń 1879m n.p.m" 28.05.2015

Po powrocie z Morskiego Oka byliśmy trochę niezadowoleni z obrotu sytuacji, spowodowanej złą pogodą. Nie mogliśmy pójść tak jak zaplanowaliśmy. Nie tracąc nadziei ustaliliśmy trasę na następny dzień z myślą, że pogoda tym razem dopisze. Było trochę do przejścia więc musieliśmy wcześnie wstać. Rano jak zwykle, pierwsze co zrobiliśmy, to sprawdziliśmy prognozę pogody na najbliższe godziny. Na szczęście zapowiadało się o niebo lepiej niż poprzedniego dnia. No to teraz tylko śniadanie, dopakowanie i ruszamy na szlak! Pierwszy przystanek zrobiliśmy w schronisku w Dolinie Chochołowskiej. Jako, że mieliśmy trochę do przejścia, nie spędziliśmy tam dużo czasu. Naszym głównym celem był Grześ ale schodząc chcieliśmy przejść przez Rakoń i „zahaczyć” o Wołowca. Szlak na Grzesia był spokojny i przyjemny. Bez większego wysiłku dotarliśmy na szczyt. Z góry rozprzestrzeniał się bardzo piękny widok na nasze oraz słowackie Tatry. Pogoda była przyzwoita choć Rakoń i Wołowiec był spowity mgłą. Parę fotek z Grzesia i ruszamy dalej. Wchodząc powyżej w stronę Rakonia zaczęło się robić trochę zimniej ale to ze względu na śnieg, którego wciąż było dużo. Gdy weszliśmy na Rakoń mgła nieco osłabła ale nie na te by podziwiać w pełni widoki ze szczytu. Łyk cieplej kawy i ruszyliśmy w stronę Wołowca. Na nasze szczęście mgła zaczęła robić się coraz gęstsza co zaczęło nam utrudniać wchodzenie ze względu na słabą widoczność szlaku. Już samo to, że było dużo śniegu dawało się we znaki. Gdy doszliśmy pod szczyt Wołowca, a dokładniej do przełęczy, nie było już w ogóle nic widać, wiec postanowiliśmy odpuścić sobie dalsze wchodzenie. Z przełęczy droga na dół wiodła zboczem góry, która nie dość, że była stroma to na dodatek pokryta śniegiem a szlak to były jedynie ślady wyryte w zlodowaciałym śniegu od osób wcześniej schodzących/wchodzących. Ze względu na brak raków schodzenie odbyło się w trochę nerwowej atmosferze (adrenalina i te sprawy Emotikon grin ). Większość tej drogi przeszliśmy na kucaka, co się wydawało najbezpieczniejsze. W końcu doszliśmy do miejsca, gdzie nie zalegało już tyle śniegu a szlak był już dobrze widoczny. Jednym problemem jaki nam towarzyszył były moje nowe buty, które bardzo dały mi się we znaki przy schodzeniu oraz ból kolana u Andzi. To zaczęło nas troszkę spowalniać ale nie chcieliśmy z tego powodu robić żadnych postojów aż do schroniska w Dolinie Chochołowskiej. Tak więc zacisnęliśmy zęby i poszliśmy dalej. Gdy dotarliśmy do schroniska, musieliśmy trochę odpocząć bo zmęczył nas trochę ten ból. Po ciepłym posiłku i odpoczynku ruszyliśmy dalej. Czekała nas jeszcze dość długa droga a naprawdę ból był już bardzo dokuczliwy. Do Kir, skąd ruszaliśmy, musieliśmy dojechać busem bo nie dalibyśmy rady dojść w takim stanie. Pierwszy raz miałem taką sytuację, gdzie ból dawał się tak we znaki jak wtedy. Planowaliśmy na drugi dzień jeszcze jedno wyjście w góry ale ze względu na obolałe nogi nie daliśmy rady i wróciliśmy do domu. Z mojej strony bardzo polecam wybrać się na te szczyty bo widoki muszą być naprawdę przepiękne a trasa bardzo przypomina szlak przez Czerwone Wierchy. Mamy w planach powtórzyć tą trasę ale w lepszej pogodzie i na szczęście z nowymi butami.































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz